Kontrowersyjne pytanie zaraz po świętach? Bardzo proszę. Tę kwestię poruszył już częściowo mój Tomek na Spisku Pisarzy, ale chciałabym dodać coś od siebie. Ostatnimi czasy wiele rozmawiam o pieniądzach. Nie tylko sama ze sobą, nie tylko z moim partnerem. Ludzie często zastanawiają się, czy jedna wydana książka opłaci im rachunki i zmieni całe życie. Chcą żyć ze swojej twórczości i całkowicie to rozumiem – sama mam podobne aspiracje.
Od listopada 2019 udaje nam się przeżyć dzięki naszym książkom. Praktycznie w ogóle nie sięgamy po dodatkowe zlecenia, mając kilku stałych klientów. Dzięki temu ja mogłam ukończyć dwie książki od stycznia i mieć czas na normalne życie, spanie, jedzenie oraz czasochłonną, bo miesięczną przeprowadzkę. Od dziecka też wiedziałam, że moim jedynym talentem jest pisarstwo – postawiłam wszystko na jedną kartę, by faktycznie z niego wyżyć.
Jak nam to idzie?
Zacznę od początku – jesteśmy self-publisherami, ja podpisałam umowę wydawniczą z wydawnictwem Editio dopiero w marcu. „Ostry” będzie pierwszą samodzielną powieścią, która ukaże się dzięki wydawnictwu tradycyjnemu. Do tej pory Tomek wydał swój najlepszy na rynku poradnik o pisaniu książki, ja zaś opracowałam i wydrukowałam oba tomy Trylogii Różanej (czwarty, ostatni – w drodze!). Zainteresowanie naszymi książkami cały czas rośnie, a ja na końcu kwietnia załatwiam dodruk.
Z pisaniem związałam się już dawno – od 2,5 roku jestem copywriterem, wczoraj moja firma obchodziła roczek. Dzięki pisaniu na zlecenie nauczyłam się nowego, lepszego stylu, a także zapoznałam się z marketingiem – stwierdzając, że go pokochałam. Dodatkowo razem z Tomkiem ogarniamy recenzje i redakcje. Gdybym powiedziała, że kasy mamy jak lodu, to bym skłamała. Mamy na tyle, że nie musimy iść na etat i możemy dodatkowo odłożyć jakąś kwotę na osobne konto.
Gdybyśmy jednak wydawali miesięcznie pięć tysięcy złotych na życie, a nie maksymalnie trzy, musielibyśmy chwycić za etat. Musielibyśmy oddać swoje osiem godzin życia, by zapłacić za przyjemności, które wcale nie są nam tak potrzebne.
Grunt to zmniejszenie swoich potrzeb życiowych
Życie w lesie nauczyło nas pokory. Nie wszystko, na widok czego moja głowa krzyczy: „chcę, kup to!” jest warte swojej ceny. Nie zależy mi już na posiadaniu jak największej ilości ubrań czy garnków. Po miesiącu życia z niepełnym wyposażeniem kuchennym, stwierdzam, że do szczęścia potrzebne są nam dwa garnki i wok. Nic więcej. Nic mniej.
Ale jedna książka nie jest mi w stanie tego zapewnić. Po pierwsze, I tom Trylogii został wydany w kiepskim wydawnictwie, które już książek nie wydaje. Kontakt z nimi jest bardzo utrudniony, momentami niemożliwy – pieniędzy za 2019 ani razu nie widziałam, chociaż wiem, że „Na jej rozkazy” od dawna figuruje na około 90. miejscu w topce Empiku, jeśli chodzi o tygodniowe statystyki. Oczywiście – w erotycznym gatunku. Dopiero wydanie trzech, czterech kolejnych książek (samodzielnie!), wypuszczenie ich w e-bookach jest równoznaczne z tym, że mogę przeżyć tylko i wyłącznie z pisania powieści, przy dobrych wiatrach. To znaczy wtedy, kiedy ludzie będą się bogacić, a nie tracić, jak przy koronawirusie.
FunFact: Nawet teraz mam kilka chętnych osób na dodruk papierowych tomów Trylogii. U moich znajomych sprawa wygląda gorzej, spadła także sprzedaż Tomkowego poradnika.
Zagrożenia płynące z zarabiania tylko i wyłącznie na książkach
No ale dobra – chcesz w końcu zarabiać na książkach i koniec. Spoko. O ile sama sprzedaż jest świetna, tak samo jak przygotowanie i wysyłka paczuchy, o tyle sam proces wydawniczy w self-publishingu woła o pomstę do nieba – ponieważ jest wielozadaniowy i wymagający. Jeśli nie chcesz być panią swojego życia i masz problem z odhaczaniem terminowo zadań – szukaj wydawcy ze świadomością, że pierwsza i druga książka nie da ci przyzwoitych zarobków. Ale pamiętaj, że to też ma swoje minusy. Po takiej publikacji nie rzucisz etatu, bo to wiąże się z wieloma problemami i przeszkodami. Jakimi? Przede wszystkim:
Frustracja – jeśli pieniądz jest dla ciebie ważny (nie oszukujmy się, stabilizacja finansowa to coś, co jest dla nas szalenie istotne w dzisiejszym świecie kredytów i pokus), musisz pamiętać, by wypracować do niego odpowiedni stosunek. Może się okazać, że – podobnie jak na freelancingu! – nie otrzymasz za swoją książkę takich pieniędzy, jak oszacowałaś. Wtedy pojawia się frustracja, która niszczy wszystko, co rozpoczęliśmy, a przy okazji biedowanie do kolejnej wypłaty środków za powieści. Nigdy nie wiesz, jak wypadnie marketing, czy strategia da radę, albo czy polecony vloger książkowy zachęci wystarczającą liczbę osób. To przeżywam osobiście od kilku miesięcy, bo nie na wszystkich naszych patronów powieściowych można liczyć.
Niestabilność finansowa – jeśli masz na głowie kredyty i inne zobowiązania, przed rzuceniem etatu dla pisania zabezpiecz się finansowo. Im większa górka pieniędzy (do której ja wytrwale dążę od roku) tym spokojniejsza głowa. A spokój pozwoli ci pisać książki, nie zaś gryźć klawiaturę z cholernej frustracji, że nie masz co do garnka włożyć. Druga sprawa: jeśli podejmujesz się przedsprzedaży i self-publishingu, to i tak miej pod ręką gotówkę. Koronawirus dopiero teraz uświadamia ludziom, że nie mają oszczędności, bo nigdy – teoretycznie – nie musieli ich mieć. W pewnym sensie jest lekcją, że zapas pieniędzy jest potrzebny. Nie zjesz przecież tej setnej kiecki, którą kupiłaś na przecenie. Pamiętaj, że wydawca wypłaca często pieniądze kwartalnie – czyli suma musi ci starczyć nie tylko na jeden miesiąc.
Stres, który zabija twórczość – bo nic nie napiszesz, jeśli będziesz szaleć. Nie poddawaj się naciskom, nie patrz na innych, nie daj się sterroryzować stanowi konta. Ja tak robię od dawna, inaczej nie pisałabym tak, jak piszę. Pieniądze i stres o byt rozpraszają naszą kreatywność, a wręcz ją wypraszają z naszych głów. Pozostają nerwy i nerwy, z których nie stworzymy nic dobrego. Serio.
Nie tworzysz, nie zarabiasz – dosłownie jak freelancer. Kiedy nie mam zleceń, nie dostaję grosza. Etat zapewnia byt, daje obietnicę, że kasa zawsze będzie w comiesięczne święto matki boskiej pieniężnej, że nie umrzemy z głodu i że zapłacimy rachunki. Myślisz, że dlaczego topowi i bardziej znani autorzy publikują w ciągu 4 lat po 6-10 książek? Im więcej powieści na rynku, tym większy zarobek. Ale im szybsze tempo, tym więcej problemów, nienawiści skierowanej w stronę klawiatury i uszkodzonych laptopów. Przysięgam, potwierdzone info.
To co zrobić z tymi książkami i marzeniami o byciu pisarzem na etat?
Po prostu pisać, bez nastawiania się na bogactwa i chwałę. To daleka droga, pełna pisania, czekania, redakcji i euforii. Można zabezpieczyć środki i ryzykować, jak ja. Można natomiast dłubać przy swoim projekcie powoli, pakować w niego kasę i dopieszczać. Przede wszystkim jednak należy pisać.
Wiele osób po skończeniu (a nawet nie!) pisania pierwszej powieści żyje marzeniami o wielkim sukcesie i grubym hajsie. Polecam żyć nieco inaczej. Sukcesem jest skończenie powieści, potem jej dopieszczenie i wysłanie do wydawcy. Podpisanie umowy to ogromny sukces, a dobra sprzedaż – kolejny. Sukcesów na tej drodze jest wiele, wystarczy je odhaczać. A jeśli ktoś mi powie, że sukces jest wtedy, gdy zostaniesz obwołany drugim Mrozem, to go wyśmieję w twarz. Seryjnie!
Wszystko to można oblać, nagradzać siebie i swoją kreatywność. Tworzyć dobrą relację z wewnętrznym autorem (i wewnętrznym krytykiem). Być sobą w tym pisaniu, wypisywać się z historii, czuć inne emocje niż frustrację. To w tym wszystkim jest genialne. I bezcenne.