Jeny! Uwielbiam to, że w stresowych sytuacjach całkowicie się mobilizuję -ale doprawdy przed ślubem nie chciałam takich niespodzianek!
Do rzeczy. W sobotę w osiem minut z kawałkiem powiedziałam najważniejszemu człowiekowi w moim życiu, że chcę z nim stworzyć małżeństwo i rodzinę. Fajnie było. Szybko, niesłychanie szybko, no i z masą różnych problemów od rana.
Co mnie najbardziej zaskoczyło? Ludzie. I to, że horoskop po raz kolejny powiedział prawdę, mówiąc, że to będzie ironicznie dramatyczny dzień. Pomijając ogromny skok zachorowań na koronę, mieliśmy problem z jedną osobą, która miała mnie zrobić na bóstwo.
Jak to jest, kiedy fryzjerka w dzień ślubu wciska Ci kit, że jest chora?
Niefajnie. Serio, to był taki moment, kiedy poczułam, jakby uderzyła mnie w twarz. Skuliłam się w sobie i ze wszystkich sił nie chciałam płakać. Nie chciałam, bo jestem silna i damy sobie radę sami. Kij z tym, że w naszym domu brak chociażby suszarki, chociaż oboje mamy długie włosy. Damy radę. Będzie co rodzinie opowiadać.
Tomek wybiegł w kilka minut z domu o ósmej rano i wszędzie szukał kilku potrzebnych, na szybko rzeczy, takich jak lokówka, lakier i grzebyk z szeroko rozstawionymi ząbkami. Dacie wiarę, że w Rossmanie prawie nic takiego nie było? Musiał lecieć dalej, podczas gdy ja przeżywałam sprawę z fryzjerką i sprzątałam. Czekałam również na kwiaciarkę, która stworzyła mi obłędny bukiet (ona również miała pod górkę, bo jadąc do mnie zaliczyła stłuczkę). Tomek dalej szukał i doszukał się zakupów dopiero w Galerii Krakowskiej – musiał poczekać, aż sklepy się otworzą.
A ja? W tym czasie zdążyłam się jeszcze umyć i czekałam na makijażystkę, która również stanęła na wysokości zadania. Rozmyślałam, jak można napisać w nocy informację, że się nie przyjdzie, chociaż dwa dni wcześniej potwierdziło się obecność. Po głosie fryzjerka nie wydawała się chora – wręcz przeciwnie, wyjątkowo zadowolona z siebie. Kiedy zapytałam, co ja mam teraz zrobić, po prostu się wyłączyła. Słodko.
Pomoc przychodzi z najmniej oczekiwanego źródła
Przede wszystkim podziwiam Tomka, że ruszył mi z pomocą, pomimo tego, że mieliśmy naprawdę mało czasu. Ślub o trzynastej? Wczesna ta pora, cholera! Ja od razu zaczęłam szukać kogoś na zastępstwo. Ale kogo, skoro ja tu prawie nikogo nie znam!?
Koleżanka – charakteryzatorka (swoją drogą, nieźle utalentowana!) załatwiła mi złotą kobietę, która uczesała mnie w pin upowym stylu. Żeby nie było, moim ulubionym. Serdecznie za to dziękuję, bo my w życiu nie osiągnęlibyśmy podobnego efektu.
A potem? Poszło szybko, łatwo i przyjemnie. Rodzina przyjechała ozdobionym busem firmowym, robili nam zdjęcia, a ja się cieszyłam z tych chwil. Nawet wtedy, kiedy czekaliśmy w urzędzie z maseczkami (będziemy o tym opowiadać dzieciom, jak to się mówi), było miło, rodzinnie, kameralnie.
Stres dopiero przyszedł podczas słów przysięgi, kiedy to oczywiście musiałam się pomylić. No i podobno miałam spanikowany wzrok, ale to norma u mnie, oj, norma w takich chwilach.
Mikroślub i rodzinne przyjęcia? Najlepsze!
Ten mikroślub był wspaniałym wydarzeniem. Naprawdę, dawno nie czułam się tak szczęśliwa… A może inaczej? Po prostu szczęście w ostatnich miesiącach mojego życia stało się bombą emocjonalną, która sprawiała, że ciągle się uśmiechałam. Do dzisiaj boli mnie szczęka. Niesamowicie jestem wdzięczna rodzinie, że zorganizowała przyjęcie, na którym bawiliśmy się fenomenalnie. Za nic bym tego nie oddała za większe wesele bądź ożenek jedynie ze świadkami. To idealny wybór. Skrojony na miarę.
Była to restauracja wyróżniona bodaj w 2019 nagrodą MICHELIN, więc nielada gratka dla autorki, która pisze o seksie i jedzeniu jednocześnie. Faktycznie, Amarylis był genialnym sposobem na uczczenie naszej miłości. Praca kelnerów, ich fachowa wiedza i doskonałe przedstawienie dań, które nam zaserwują sprawiło, że czułam się jak na najlepszym weselu. A wiecie, że tam w menu nie było podanych dań na zasadzie: schabowy z ziemniakami, tylko wymieniali najważniejsze smaki, jakie znajdą się w daniu? Poezja! Kelner musiał jak najdokładniej przedstawić danie, które dostaniemy – na podstawie tego dostałam najlepszą mieszankę smaków, mąż potwierdza. (^^) Chyba nigdy tego nie zapomnę i na pewno wrócimy tam na rocznicę ślubu.
Dlatego dziękuję. Wszystkim, którzy się do tego przyczynili, że tak bardzo chcę pamiętać o tym dniu nie tylko przez samo zamążpójście.
Noc poślubna w czasach pandemii
Po siedemnastej wylądowaliśmy w nieco… mocno erotycznym apartamencie. Po czym wnoszę, że taka atmosfera tam panowała? Przede wszystkim czerwień, dziwna energia i porno w telewizorze. Ale był dobrej jakości szampan i jaccuzi, w którym się wymoczyłam, więc absolutnie nie żałuję. Jak na pandemiczne warunki, wszystko było czyste, schludne i całkiem ok.
Poza tym – byliśmy razem. Nadal szczerzyliśmy się jak wariaci, gapiąc się na obrączki. Obejrzeliśmy zaległe odcinki serialu, odpaliliśmy nowy i leżeliśmy. Spokojnie, po naszemu, szczęśliwi, że wszystko się udało. I to było świetne. Serio.
PS. Jeśli chcecie obejrzeć filmik z naszego ślubu, to zapraszam pod ten link. Można się popłakać! 😀
PS. Tekst pisany jest praktycznie na gorąco po wydarzeniach – jakby co!
1 thought on “Był sobie ślub. Krótka historia o dniu, który naprawdę dał nam popalić [LIFESTYLE]”