Dwa lata temu, kiedy poznałam mojego męża na nowo (to znaczy już nie na stopie literackiej, a prywatnej), na 22 urodziny wypisałam wszystkie 22 wdzięczności. Tamtego postu już nie mam, przepadł ze starym blogiem, ale i nie ma dawnej osoby. Jest nieco nowa, podrasowana, która sporo dla siebie zrobiła i zrobi. To więc idealny moment, by napisać nowy post z tego typu podsumowaniem.
Trzy dni temu spędziłam czas w dopiero co rozbudzanym przez wiosnę Ogrodzie Botanicznym. Widziałam piękne, szklarniowe storczyki i zielone pączki na drzewach. Rozmyślałam sobie nad kondycją własnego organizmu i ducha. Chodziłam uśmiechnięta, zrelaksowana. I było mi z tym cudownie.
Myślałam o wszystkim, co udało mi się zrobić, nawet pomimo wielu problemów i przeszkód. W ciągu dwóch lat życie odwróciło się o sto osiemdziesiąt stopni, nawet pomimo pandemii. Pomimo tych wszystkich przeszkód mam się z czego cieszyć. I zaraz Wam o tym napiszę.
Jestem wdzięczna…
- Za rodzinę. Nie spodziewałam się takiego wsparcia na różnych poziomach życiowych, myślałam, że zostanę w końcu ze wszystkim sama, niezrozumiała. W tym momencie jestem za nich bardzo wdzięczna, tak bardzo, że nie umiem o tym ładnie napisać. Dlatego napiszę tylko: dziękuję.
- Za łatwość, z jaką udaje mi się osiągać to, czego pragnę. Za możliwości działania na tak wielu płaszczyznach w tym samym czasie.
- Za szanse na wydanie książek. Za około 4500 sprzedanych egzemplarzy powieści łącznie w swoim krótkim życiu. Za czytelników, którzy raz za razem czytają moje historie.
- Za autorki i autorów, którzy tworzą pozytywne wibracje i dzięki nim mam z kim rozmawiać o straszności rynku. Za wszystkie przegadane godziny i kreatywne dyskusje. Nawet te najmocniejsze.
- Za niezłomność i odpowiedzialność. Dzięki temu mogę być sobą, pracować na siebie i spełniać swoje oczekiwania, a nie innych.
- Za to, że moje ciało wydaje się być ładniejsze niż kiedyś. Zaczęłam żmudny proces akceptacji siebie i wiem, że to jest najważniejsze w tym momencie. Naprawienie relacji ja-ciało.
- Za tymczasowy dach nad głową i bezpieczeństwo finansowe. Nawet nie wiecie, jak bardzo jest to dla mnie ważne, by czuć się stabilnie w czasach kryzysu.
- Za to, że z łatwością zarabiam na pisaniu, doradzaniu i wsparciu pisarzy. Za to, że marketing jest dla mnie bułką z masłem.
- Za to, że wokół mnie znajduję tyle wspaniałych wytworów kultury! Obcowanie z nimi stale mnie podnieca i inspiruje.
- Za wszystkie rozczarowania, które mnie utkały na nowo. Dzięki nim jestem mądrzejsza, sprawniejsza, lepsza. Jestem tą wersją siebie, o której marzyłam za dzieciaka.
- Za pokazywanie mi, że nie jestem doskonała. I że nie mogę spoczywać na laurach, bo to już dawno niemodne. Za to, że mogę odpocząć, jeśli tego potrzebuję.
- Za to, że naprawdę mogę komuś pomóc. Za to, że ludzie do mnie wracają, pytają, wierzą w moje słowa i dobre intencje.
- Za dzieła, które utkwiły mi w sercu: serial Bojack Horsemana, powieści Lisy See, teksty Bukowskiego, remiksy z TikToka i Atramentową Trylogię. Za Mary i Max, film animowany, który rozdarł mi serce i na nowo je zszył. Za książki i filmy, które zrobiły na mnie wrażenie, ale zapomniałam ich nazw i autorów/reżyserów.
- Za kończenie rzeczy, które rozpoczęłam. Nawet jeśli jest to prawo jazdy, ciągnące się od 2017 roku czy studia z rocznym urlopem dziekańskim.
- Za to, że wydałam już 6 książek, a kolejne dwie są w procesie wydawniczym. Za to, że w tym roku napiszę jeszcze trzy książki, w tym jedną dla siebie, czysto terapeutyczną.
- Za 24 lata życia, podczas których spełniłam swoje marzenia już kilka razy, zrozumiałam, czego potrzebuję i dowiedziałam się, jak po to sięgać. Niezależnie od wszystkiego. Dla swojego szczęścia.
- Za historie, które do mnie przychodzą. Które chcą, bym to ja je opowiedziała, po swojemu, na swój sposób, dla nich samych.
- Za Ocean we mnie, głosy w mojej głowie, instynkt i synestezję. Za to, że widzę głębiej, więcej, mocniej. Że wiem, o co chodzi. Za telepatię z mężem. Wszystko to, co duchowe, nadnaturalne, dziwaczne i moje. Za całe moje dziwactwo, które mnie tworzy.
- Za nowe pasje, które chcę udoskonalać. Za gry na konsoli, za tamborki, za nici i igły. Za lalki kolekcjonerskie.
- Za moją panią od paznokci – Ania ze studia Zadbana w Krakowie robi cuda i dzięki niej moje ręce w końcu wyglądają porządnie.
- Za jedzenie, które napędza do działania, daje siłę, podnieca i pozwala pisać. Lubię pisać książki kucharskie, no co ja na to poradzę!
- Za ludzi, których nie ma w moim życiu. W końcu jest mi tak bardzo lżej.
- Za mojego psa, który uratował mnie od samobójstwa. Biegaj po nieodkrytych częściach Borów, Lima. Tak musiało być.
- Ostatnie, ale najważniejsze: za męża, który jest moją drugą prawdziwą połową. Niezależnie od różnicy wieku, poglądów i temperamentów. Za miłość bez powodu i wsparcie w pisarstwie. Za znoszenie wszystkich szalonych pomysłów i nerwów. Za lojalność. Za naukę. Za czas.

Mam takie małe życzenie. Jeśli przeczytałaś mój post i chcesz mi złożyć życzenia, zasiądź dziś do pisania i pomyśl o mnie. Mam nadzieję, że dzisiaj napiszesz kilkanaście smakowitych akapitów.